św. Joanna de Chantal – mistrzyni prostoty trapiona pokusami

Baronowa de Chantal, wdowa, długie lata rozmyślała nad swoim powołaniem. Rozważała wstąpienie do klarysek lub nowo zreformowanych karmelitanek. W klasztorze w Dijon poznała Annę od Jezusa, najbliższą współpracowniczkę św. Teresy z Avili. Nie poszła jednak żadną z tych dróg. Sama została założycielką.

Joanna de Frémyot (1572–1642) urodziła się w Dijon w rodzinie arystokratycznej. Jej ojciec stał na czele parlamentu Burgundii. Piastował zatem wielce prestiżowe stanowisko w tej znamienitej prowincji francuskiej.

Bardzo wcześnie Joanna straciła matkę, która zmarła przy porodzie jej młodszego brata, Andrzeja. Niedługo potem również przy porodzie zmarła druga żona jej ojca. Trójką małych dzieci zajęła się jego siostra. Biografowie napomykają tylko, że dziewczynka stanowiła większą niż jej brat „pociechę” guwernera, któremu powierzono pracę z chłopcem. Choć jej wykształcenie, stosowne dla panien, nauki dogłębniejszej nie przewidywało, ona garnęła się do wiedzy. Wyrosła na bardzo atrakcyjną kobietę, umiejącą znaleźć się w każdej sytuacji. Była bystra, obdarzona poczuciem humoru.

Wbrew sugestiom pewnych hagiografi i Joanna nie miała nic przeciw małżeństwu. Z jej wypowiedzi w tym okresie można sądzić natomiast, że obserwując niektóre stadła w swoim otoczeniu, chciała jednakże uniknąć pomyłki. W 1592 r. dwudziestoletnia Joanna poślubiła barona Krzysztofa de Chantal.

Małżeństwo to było bardzo szczęśliwe. Mieli sześcioro dzieci, z których w wiek dorosły wkroczyło jednak tylko troje. Zakończyło się po dziewięciu latach tragicznie, gdy w czasie polowania przyjaciel przez nieostrożność śmiertelnie postrzelił Krzysztofa. Joanna cios ten przeżyła bardzo boleśnie. Choć Krzysztof przed śmiercią wybaczył zabójcy i polecił nie pociągać go do odpowiedzialności prawnej, Joannie przebaczenie sprawcy tej tragedii zajęło kilka lat. Przywiodło ją do tego łagodne kierownictwo Franciszka Salezego.

Od początku odznaczała się głęboką wiarą, potrafiła zarazić nią męża. Codziennie uczestniczyła we mszy św. Dawała przykład całej okolicy, nigdy przy tym nie szukając ostentacji, do czego często dochodziło w jej czasach wśród pobożnych niewiast, od których nazwy pochodzi słowo „dewotka”.

Dla Joanny miłość i obowiązek były nierozłącznie sprzężone. Tuż po ślubie potrafiła uwolnić wielki majątek od długów, które zastała. Cieszyła się szacunkiem i sympatią służby, źródła podają, że nikt od niej dobrowolnie nie odszedł. Starając się ulżyć cierpiącym, założyła w zamku szpitalik, doglądała uwięzionych. Uzyskała kwalifikacje niezwykle utalentowanej organizatorki i administratorki. Dzisiejszy biograf nie waha się nawet nazwać jej kobietą biznesu! Wszystko, co robiła, starała się robić jak najlepiej.

Owdowiawszy tuż przed trzydziestym rokiem życia, Joanna powzięła zamiar całkowitego oddania się Bogu. Uczyniła prywatny ślub czystości. Gdy wezwał ją do siebie teść, grożąc wydziedziczeniem wnuków i małżeństwem ze służącą, z którą miał pięcioro dzieci, Joanna świadoma ofiary przeniosła się do zamku w Monthelon, by zająć się ojcem zmarłego męża. Przebywała tam siedem i pół roku, kierując zaniedbanym gospodarstwem i dobrem odpłacając za złe i kapryśne traktowanie.

W 1604 r., przebywając chwilowo u ojca w Dijon, gdzie mogła uczestniczyć w naukach wielkopostnych, spotkała Franciszka Salezego (1567–1622). Był on już biskupem Genewy, stał na czele diecezji z siedzibą w Annecy, gdyż Genewa znajdowała się w ręku kalwinistów. Było to spotkanie opatrznościowe, zapowiadane tak Franciszkowi, jak i Joannie we wcześniejszych wizjonerskich przeczuciach. Kiedy Joanna żarliwie modliła się z prośbą o wskazanie drogi podczas przejażdżki konnej (nawet po pięćdziesiątce poruszała się wszędzie w ten sposób, siedząc na siodle oczywiście po damsku), zobaczyła mężczyznę w biskupiej szacie. Mniej więcej w tym samym czasie Franciszek doznał widzenia nieznanej wdowy, która według wewnętrznego głosu miała stać się kamieniem węgielnym nowego zgromadzenia. Od tego czasu datuje się ich wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju przyjaźń duchowa. Znany z wielkiej łagodności Franciszek napisał w jednym z listów o swojej uczuciowej naturze, ale równocześnie wspominał o tym, jak bardzo ceni ludzi niezależnych, obdarzonych silnym charakterem i zdecydowanych. Wydaje się, że znalazł taką osobę w Joannie. Bratnia dusza, duchowa siostra? Franciszek uczył Joannę mądrymi radami, ale też przyznał, że ona wiele go nauczyła. I można przyjąć, że nie był to tylko frazes mający świadczyć o pokorze. Po pewnym czasie doszedł do wniosku, że Joanna, oddana Bogu bez reszty, poradzi sobie sama.

Zanim jednak Joanna zaczęła szukać porad duchowych Franciszka, trzeba było pokonać swoistą trudność. Przyjęła bowiem za duchowego kierownika kapłana, który wymógł na niej przyrzeczenie, iż będzie ślepo wykonywała wszystkie polecenia, nigdy tego kierownictwa nie porzuci, że nikomu nie zdradzi, jakie nakazy dostaje, oraz z nikim innym nie będzie rozmawiać o swoim życiu duchowym. Musiało upłynąć trochę czasu, żeby targaną wątpliwościami co do swojej drogi duchowej kobietę przekonać, że jej ślub jest nieważny. Ów stan wewnętrznego zniewolenia trwał aż dwa lata, kiedy to Joanna była zmuszona do sztywnych praktyk religijnych, które przynosiły więcej szkody niż pożytku. Doświadczenie to nauczyło Joannę zrozumienia dla faktu, że każdy człowiek jest istotą wymagającą indywidualnego podejścia w kierownictwie duchowym i że posłuszeństwo musi mieć racjonalne podstawy.

Trzy lata później Franciszek przedstawił baronowej projekt nowego zgromadzenia, opartego na zasadzie „głębokiej pokory względem Boga i wielkiej łagodności wobec bliźniego”.

Konkretne zalecenie brzmiało: „Bądźmy tym, czym jesteśmy i bądźmy tym dobrze, aby przynosić cześć Mistrzowi Dzieła, który nas potrzebuje”. Joanna musiała jednak najpierw załatwić „sprawy światowe”. Doprowadziła do zaślubin jedenastoletniej córki z młodszym bratem św. Franciszka, baronem de Thorens.

W 1610 r., zapewniwszy przyszłość dzieciom, opuściła Dijon. Do legendy przeszedł już epizod mówiący o tym, że jakoby z zimną krwią w drodze do klasztoru przeszła nad ciałem swojego kilkunastoletniego syna, który upadł w drzwiach, zagradzając jej drogę. Sprzeciwiał się także jej ojciec. Długie lata rodzina wypominała jej, że ich opuściła, zamiast chociażby zostać tercjarką franciszkańską i mieszkać nadal w domu. Nie można się więc dziwić, że jakiś czas dręczyły ją skrupuły, iż sprzeniewierzyła się obowiązkom rodzinnym. W tym okresie o jej rękę starał się znamienity i bogaty wdowiec.

Ciężkim krzyżem było dla niej zwalczanie presji „świata”, zwłaszcza mężczyzn, którzy wyraźnie dobrze się czuli w jej towarzystwie, otoczeni jej troską, i ze wszystkich sił starali się ją dla siebie zatrzymać. W końcu jednak w Annecy u notariusza zapisała cały majątek dzieciom – do śmierci żyła ze skromnych sum wypłacanych przez brata biskupa. Musiała także doprowadzić do porządku niezwykle zawikłany stan majątku zmarłego właśnie teścia. Przyszło jej stawić czoło nieporządkowi, a nawet oszustwom. Ta żmudna praca zajęła jej kilka miesięcy. Świadkowie nie mogli się nadziwić talentowi tej kobiety, jej mądrości i sprawiedliwości.

W Annecy założyła pierwszy klasztor nowego zgromadzenia sióstr Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny. W 1611 r. profesję złożyły trzy pierwsze wizytki.

Zgromadzenie – dzięki „apostolskiemu przyciąganiu” Matki de Chantal – rosło tak szybko, że nawet ją to niepokoiło. Popularność tę zwykło się przypisywać w dużej mierze nauce Franciszka, rozpowszechnionej w jego pismach, jego naciskowi na wewnętrzną pokorę i miłość, a nie ascetyczne surowości, poniekąd zewnętrzne. Do tego badacze tego zagadnienia dodają jeszcze mądrość i geniusz organizacyjny Joanny. Warto tu wspomnieć odnotowaną w klasztorach wizytek śmiałą acz z gruntu miłosierną praktykę roznoszenia wiatyku umierającym w czasie zarazy w latach 1629–1630, kiedy to Joanna sama zarządzała pielęgnowaniem chorych w Annecy. W tym trudnym okresie, kiedy śmierć zbierała bogate żniwo, kapelan w nacięty bochenek chleba wkładał poświęconą hostię i umierającemu zanosiła ją siostra infirmerka.

Joanna była kobietą konkretną, zapobiegliwą, cierpliwą i pracowitą. Świadkowie z podziwem mówią, iż potrafiła się tak skoncentrować, że dyktowała trzy listy naraz. Przy tym nie lubiła próżnego gadania, pochlebstw i poklasku. Była mistrzynią prostoty.

W 1622 r. Franciszek Salezy zmarł nagle na wylew. Joanna przepłakała kilkanaście godzin, a potem zajęła się pogrzebem i bardzo troskliwie przystąpiła do kompletowania wszystkich jego pism. Rozpoczęła także wstępne przygotowania do procesu kanonizacyjnego założyciela zakonu. Ostatni okres życia spędziła na niezmordowanym wizytowaniu i umacnianiu powstałych fundacji, jak też na zakładaniu nowych. W sumie założyła 87 domów. Za życia Franciszka było ich 13.

Joanna doznała w życiu bardzo wielu cierpień. Doświadczyła straty bliskich osób, śmierci dwojga nowo narodzonych dzieci, dziesięcioletniej córeczki, męża oraz zięcia – męża dziewiętnastoletniej córki Marie-Aimée. To Joannie przypisuje się zasługę, że w tym momencie zrozpaczona Marie-Aimée nie straciła wiary. Po kilku miesiącach młodziutka wdowa urodziła w klasztorze w Annecy pogrobowca, dziecko, które wkrótce zmarło. Tuż po nim zmarła też Marie-Aimée, przyjąwszy wpierw habit wizytki z rąk biskupa Genewy. Dziesięć lat później w bitwie z hugenotami zginął syn Joanny. Jakkolwiek prawy, miał skłonność do lekkomyślności. Dla matki był to okrutny cios, powiedziała jednak, że Bogu dziękuje, iż zginął w szlachetnej sprawie, a nie w pojedynku, czego się zawsze obawiała! Nie kryła, że wylała wiele łez, modląc się latami o łaskę Bożą dla niego.

Niedługo po śmierci syna Joanny zmarła też jej synowa, osierociwszy późniejszą Mme de Sévigne, postać znaną w literaturze francuskiej z wyróżniających się szczególnymi walorami literackimi listów do córki. Córka Joanny, Franciszka, z czasem stała się przykładną i głęboko przeżywającą swoją wiarę chrześcijanką i Joanna nie musiała się już martwić o jej nadmierną światowość.

Wprawdzie w pewnych materiałach informacyjnych Joannę na wstępie „określa” się jako siostrę biskupa Bourges, bardziej poprawne byłoby stwierdzenie, że to on miał szczęście być młodszym bratem świętej. Andrzej odziedziczył biskupstwo, które ich ojcu darował Henryk IV. Dysponował wielkim majątkiem i żył wystawnym życiem. Joanna była tym głęboko zaniepokojona.

Kiedy na przełomie 1624 i 1625 r. poważnie zachorował i lekarze nie dawali mu żadnych szans, powrót do zdrowia przypisywał wstawiennictwu świątobliwej siostry. Zachowały się listy z tego i późniejszego okresu, w których Joanna daje mu wiele cennych rad duchowych, układa dla niego modlitwy.

Arcybiskup Bourges doświadczył wewnętrznego nawrócenia i odtąd nazywał Joannę „kierowniczką swojej duszy”.

Joanna doznała też cierpień duchowych. Widziała, że jest w stanie skutecznie doradzać innym, sama zaś nie zawsze mogła uporać się z sobą. Trapiła ją „ciemna noc duszy”: dręczyły momenty całkowitego zwątpienia, a potem ogarniał wielki strach, że zwątpieniem obraża Ducha Świętego. Jak sama wyznała – pokusy te nachodziły ją przez ponad czterdzieści lat. Odpowiedzią na ten stan było wierne przylgnięcie do Boga.

Zostawiła po sobie wiele pism. Jej duchowe córki zebrały wszystkie z pietyzmem i wydały w ośmiu tomach. Składają się na nie listy i pouczenia duchowe oraz okólniki organizacyjne.

Nie zachowały się jej listy do Franciszka, ponieważ po śmierci Salezego, gdy listy do niego Joannie zwrócono, wszystkie je niestety spaliła. Franciszek opatrzył je wieloma notatkami, sklasyfikował i zamierzał przekazać potomności.

Joanna zmarła podczas podróży 13 grudnia 1641 r. Jej serce zatrzymano w Moulins, a ciało przewieziono uroczyście do Annecy, gdzie złożono je w kościele wizytek obok relikwii Franciszka Salezego. Uroczystej beatyfikacji dokonał papież Benedykt XIV w 1751 r., a niedługo potem, w 1767 r., nastąpiła kanonizacja.

 

Joanna Petry Mroczkowska


polecamy:

60800     69226

 

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *