Maryja i bardzo szlachetna paczka

 

To, co zwykle określamy zwięzłym słowem „zwiastowanie”, tak naprawdę wstrząsnęło całym wszechświatem. Nam wydaje się takie zwyczajne. Ot, Miriam usłyszała, że będzie matką Jezusa. Brzmi tak normalnie… ale tylko wtedy, kiedy się nie zastanawiamy nad tym, co naprawdę się stało. Oto właśnie kobieta została matką Syna Bożego. Kobieta wyda na świat Boga-człowieka. Tak nigdy nie było i tak już nigdy nie będzie. To ten jeden jedyny raz.

A Miriam? Czy zdaje sobie sprawę, co się dzieje? Że teraz świat już nie będzie taki sam jak przed wizytą anioła i jej zgodą? Ta nastolatka dobrze pojmuje wagę słów, które słyszy. Wie, ile zależy od jej decyzji. Może o tym świadczyć jej zachowanie podczas rozmowy z Bożym posłańcem. Sprawa nie jest błaha i ona to rozumie. Wychowała się w środowisku, które bardzo poważnie traktowało Boże słowa. Wiedziała, że w szczególnych wypadkach Bóg objawia swoją wolę przez aniołów, wysyłając ich do ludzi.

Zawsze wtedy działo się coś ważnego i niezwykłego, Bóg ukazywał swoją moc i siłę. W momencie kiedy staje przed nią ten tajemniczy Boży posłaniec, Miriam musi mieć w pamięci Abrahama, Jozuego, Gedeona… Te wszystkie wielkie postacie, o których słuchała od dzieciństwa. Teraz sama staje się bohaterką historii biblijnej. Jeżeli odwiedził ją anioł, musi to być bardzo ważna sprawa. Jednak zaskoczenie wizytą niebiańskiego posłańca wcale nie odbiera jej jasności myślenia. Ona mocno stąpa po ziemi, mimo że w tej chwili ma prawo nawet się nad nią unieść. Kiedy słyszy: „Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z Tobą” (Łk 1,28), bada te słowa. Coś jej się tu nie zgadza. „Pełen łaski” jest tylko Bóg, nie ona ani ktokolwiek inny. O czym mówi do niej posłaniec?

Anioł spieszy z wyjaśnieniami: „Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga!”. Miriam może odetchnąć. To Bóg napełnił ją łaską; On jest napełniający, nie ma tu mowy o uzurpacji tytułu „pełnego łaski”.

To jedno krótkie określenie, a tyle wyjaśnia! Najważniejszy nadal jest Pan. To nie zasługi Miriam z Nazaretu sprawiły, że stała się matką Syna Bożego. To Najwyższy, którego plan bazuje na łasce: z definicji niezasłużonej, niemożliwej do wypracowania, kupienia, osiągnięcia dzięki własnym staraniom.

To nie nagroda w konkursie sportowym. Łaskę dostaje się za darmo. Miriam doskonale o tym wie, zna Pismo Święte i objawione w nim serce Boga. I teraz może być spokojna. Niczym sobie nie zasłużyła, nie zdobyła głównej nagrody za wzorowe zachowanie. Może przyjąć łaskę, bo nie chce jej kupić, nie zabiega o nią. Łaska sama na nią spływa. Wystarczy jej wola bycia obdarowanym, całkowita rezygnacja z własnych zasług, pokora przyjęcia tego, na co się nie zasłużyło. To trochę tak jak z ideą szlachetnej paczki: nie możesz się sam zgłosić, nie możesz sam przedstawiać swojej kandydatury do obdarowania. Ktoś inny może to zrobić. Tu Bóg dostrzegł Miriam i zapragnął wypełnić ją swoją łaską. Ona w swojej pokorze zgodziła się tę łaskę przyjąć.

To wszystko nie oznacza jednak, że młoda Żydówka z Nazaretu nie ma pytań. O nie! Ona chce wiedzieć, w czym uczestniczy. Często wydaje nam się, że pokora to zupełna rezygnacja ze swojego zdania, swoich praw, i przyjmowanie wszystkiego, co do nas przychodzi, bez stawiania jakichkolwiek pytań. Miriam uczy nas, że tak nie jest. Nie można odmówić jej pokory; a jednak pyta. Doskonale wie, że matką nie zostaje się bez udziału mężczyzny. Jest dopiero zaręczona z Józefem, a wie, że to, co mówi anioł, dotyczy czasu teraźniejszego, nie dalekiej przyszłości. Nie wie więc, jakim sposobem zajdzie w ciążę. To nie mieści się jej w głowie!

Odpowiedź anioła mówi nam dużo, ale zarazem niewiele. „Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię” (Łk 1,35). Miriam to wystarczy. To jasne! Skoro sprawi to Duch Boży, moc Najwyższego, nie można mieć żadnych wątpliwości, że tak się stanie. Tak jak rozdzielił wody Morza Czerwonego, wydobył wodę ze skały i zesłał wędrującemu po pustyni Izraelowi mannę, tak sprawi, że Miriam będzie w ciąży. Jak? To już nie jest ważne. Przecież dziewczyna nie docieka, jak woda wypłynęła ze skały albo czym była manna i dlaczego co wieczór spadała na obóz Izraelitów. To już Boże zmartwienie. Ona może przyjąć podarunek od Stwórcy.

Spełnienie
Od wieków, pokolenie po pokoleniu, Izrael spoglądał w niebo i czekał, aż Bóg ześle Mesjasza. Najpierw były to mało precyzyjne oczekiwania. Ma przyjść ktoś, kogo pośle Najwyższy, kto będzie miał misję, którą On mu zleci, i kto będzie szczególny.

Z biegiem lat Pan Bóg podawał coraz więcej szczegółów odnośnie do Tego, który ma nadejść. Emocje towarzyszące oczekiwaniu rosły! Sytuacja się pogarszała: okupacja rzymska, prześladowania, brak wolności. Cały Izrael z niecierpliwością wyglądał Mesjasza. Z pewnością czekała na niego także Miriam, młoda Żydówka z Nazaretu. Modliła się, by Najwyższy wypełnił swoją obietnicę. Bóg jest wierny, łaskawy, nie zapomina, nie zwodzi swojego ludu. Skoro obiecał, to tak będzie. Można jednak prosić Go o dary, zwracać się do Niego jak do ojca, mówiąc Mu, czego się potrzebuje. A Mesjasz był potrzebny ludowi jak nigdy dotąd.

Nadszedł taki czas, w którym wola ludzi zbiegła się z wolą Boga. On także uznał, że nie można już dłużej czekać. To już!

Niejeden chciałby wtedy żyć. Wielu marzyło, by na własne oczy zobaczyć obiecanego Pomazańca, by móc Go dotknąć i Mu towarzyszyć. Oto teraz wreszcie pojawiła się taka możliwość. A Miriam, jedna z modlących się o Jego przyjście, znajdzie się w samym środku tej historii!

Co czujemy, kiedy nasze marzenia i modlitwy spełniają się w obfitości, są jeszcze piękniejsze, niż mogliśmy sobie wyobrazić? Kiedy byłam w liceum, po raz pierwszy odwiedziłam Rzym. Razem z klasą chodziliśmy po uliczkach Wiecznego Miasta i podziwialiśmy zabytki. Widziałam gmachy uniwersytetów i marzyłam o tym, by móc wejść do środka i je zwiedzić. Ani przewodnik, ani reszta uczestników wycieczki nie miała jednak takiego zamiaru. Obiecałam sobie wtedy, że wrócę do Rzymu i zobaczę od środka, jak wyglądają te przezacne świątynie nauki. Po kilku latach, siedząc w bibliotece Biblicum w Rzymie, przypomniałam sobie o moim marzeniu. Wróciłam! I nie tylko oglądam sale wykładowe, biblioteki, ale w jakimś stopniu uczestniczyłam w ich życiu. Fakt, to była tylko kwerenda, ale wtedy ogarnęła mnie świadomość, że nie tylko spełnia się moje marzenie, ale zanurzam się w nim o wiele głębiej, niż przypuszczałam.

Miriam nie znała przyszłości. Jako mała dziewczynka nie mogła przypuszczać, że zostanie matką Mesjasza, ale z pewnością modliła się, by On przyszedł. Oto teraz słyszy, że stanie się to dzięki niej. Radość? Euforia? Na pewno szczęście, ale… Jej odpowiedź z biblijnego punktu widzenia jest niesamowicie głęboka. Widać w niej pełną świadomość tego, z czym może się wiązać zaszczyt, który spotyka żydowską nastolatkę: „Oto ja służebnica Pańska”. Znamy to zdanie bardzo dobrze. Oczywiście odnosi się do matki Jezusa. No właśnie… Nie zawsze odnosiło się do Miriam. Sługa Pański pojawił się już dużo wcześniej w Księdze Izajasza (por. Iz 42,1–9; 49,1–9a; 50,4–11; 52,13; 53,12). Postać bardzo chwalebna, ale mająca wiele wspólnego z cierpieniem, bólem i poniżeniem. Ta młoda Żydówka, do której przychodzi anioł i której oznajmia, że zostanie matką wyczekiwanego Mesjasza, dobrze wie, że oprócz radości towarzyszyć jej będzie ból i smutek. Całe dotychczasowe życie rozważała słowa Najwyższego, które znała ze świętych pism czytanych w synagogach i świątyni. Wielkie szczęście, wielka odpowiedzialność i wielkie cierpienie – oto z czym łączyć się będzie jej misja jako matki Syna Bożego.

Miriam z jednej strony uczestniczy w tym, o czym śnili jej przodkowie, będzie świadkiem i częścią mesjańskiej historii, ale z drugiej doświadczy tego, co na pierwszy rzut oka może nie kojarzyć się z Bożym wybraniem. Spełniające się obietnice miewają też gorzki smak. Oczywiście, że nie on tu jest najważniejszy. Nic nie jest w stanie przyćmić radości z Bożych dzieł, które dzieją się na oczach i w ciele młodej Miriam, ale ten ból gdzieś jest…

Maria Miduch, Kobiety, które kochał Bóg, Wydawnictwo WAM, Kraków 2018


Polecamy: