„Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela.
Lecz najmniejszy w królestwie niebieskim większy jest niż on”.
(Mt 11, 11)
W Kościele wschodnim św. Jan Chrzciciel tuż po Maryi doznaje największej czci. Prorok pojawia się na słynnej ikonie Deesis. W jej centrum na chwalebnym tronie zasiada Chrystus, a po Jego obu stronach w błagalnej postawie stoi Jan Chrzciciel i Maryja.
W roku liturgicznym Kościoła prawosławnego obchodzi się Poczęcie, Narodzenie i chwalebne Męczeństwo Chrzciciela. Także w Kościele katolickim prorok jest jedynym świętym mężczyzną, któremu poświęca się dwa święta: Narodzenie i Męczeństwo. Na czym więc polega wielkość św. Jana Chrzciciela? Jak ta surowa postać, odziana w skóry i żyjąca na pustyni, może przemawiać do współczesnego człowieka?
Sergiusz Bułgakow, rosyjski teolog, w książce Przyjaciel Oblubieńca zaznacza, że św. Jan od momentu wyjścia na pustynię całe swoje życie oddał Chrystusowi, co zostało ukoronowane w Jego męczeńskiej śmierci. Bułgakow nazywa ten akt poświęcenia siebie przez św. Jana „wyczynem miłości”. Ponadto, kontynuuje prawosławny teolog, „poprzednik Jezusa przygotował przyjście Pana przede wszystkim w sobie, a nie w innych, przez sam fakt swojej egzystencji. Dzięki temu Pan został przyjęty w świecie. W tym spotkaniu Chrzciciel reprezentuje całą ludzkość lub raczej cały Kościół Starego Testamentu, który w jego osobie dosięgnął końca, przekraczając swoją ograniczoną świętość”. Tak jak Maryja (córka Ewy) przyjęła Syna Bożego w sposób godny i posłuszny, podobnie Jan Chrzciciel jako mężczyzna (syn Adama) przyjął Chrystusa. W ten sposób oboje godnie przywitali Boga na ziemi.
Dlatego kiedy Jezus rozpoczyna swoją publiczną działalność, prorok ustępuje ze sceny, zresztą podobnie jak Maryja, o której już niewiele słyszymy w Ewangeliach. Chrzciciel nie kreuje siebie na Mesjasza, choć mógł to uczynić, ale pokornie wycofuje się, aby zrobić miejsce dla prawdziwego Bożego Pomazańca. Wiemy z Ewangelii, że św. Jan miał inne wyobrażenie o Mesjaszu. Mimo wszystko ostatecznie zaakceptował takiego Mesjasza, jaki zstąpił z nieba, a nie takiego, jakiego sobie wyobrażał. Pokora Jana jest jego charakterystyczną cechą. Tej cnoty Chrzciciel nauczył się na pustyni, a ostatecznie w lochach Herodowego więzienia.
Patrząc na ostatniego z proroków, doświadczam pewnego pokoju. Wtedy właśnie dociera do mnie, że chociaż moje życie jest częścią wielkiego planu, świat się na mnie ani nie zaczyna, ani nie kończy. To wyzwalająca wiedza, prawdziwe oświecenie, lekcja prostoty. Pielęgnowanie takiego żywego przeświadczenia chroni mnie przed popadnięciem w pokusę, że jestem niezastąpiony, zwiększa dystans do samego siebie, tak bardzo potrzebny, zwłaszcza w naszych czasach. Owszem, nie istnieje drugi człowiek taki jak ja i równie niewskazane byłoby, abym wmawiał sobie, że nic nie znaczę. Bardziej chodzi tutaj o wewnętrzną postawę, która najlepiej uwidacznia się w umiejętności śmiania się z samego siebie, świadczącej również o tym, że człowiek nie bierze siebie we wszystkim na serio. Humor idzie w parze z pokorą, której przejawem jest zdolność adaptacji, bycie do dyspozycji, otwarcie na niespodziankę.
Św. Jan wspomina w swojej Ewangelii, że kiedy pomiędzy uczniami Chrzciciela wybuchła kontrowersja i zazdrość na widok uczniów Jezusa, którzy również zaczęli chrzcić, Jan interweniuje i tłumaczy, że Chrystus w żadnym wypadku nie jest jego rywalem. Przeciwnie, prorok nazywa siebie „przyjacielem Oblubieńca” (J 3, 29). Ewangelista przywołuje księgę Pieśni nad pieśniami, wedle której Oblubienicą jest Izrael, a w szerszym znaczeniu Kościół i każdy ochrzczony. Jan staje się świadkiem duchowych zaręczyn Mesjasza i cieszy się z powodu swego Przyjaciela. Po czym dodaje: „Trzeba, by On wzrastał, a ja żebym się umniejszał” (J 3, 30). Prawdziwa przyjaźń ma na względzie dobro przyjaciela, a nie osobisty pożytek czy przyjemność, jaką człowiek może czerpać z tej relacji.
Św. Jan Chrzciciel mógłby, moim zdaniem, być ogłoszony patronem rodziców, chociaż sam dzieci nie miał. Kiedy zastanawiam się nad jego misją, wyobrażam sobie ojca i matkę, których dziecko opuszcza dom, by poślubić swojego małżonka. Chwila ślubu jest dla rodziców szczęściem i radością, chociaż często przez łzy. Ale są to łzy wzruszenia i doświadczenia pewnego przełomu w ich życiu. Do tego oddania dziecka innej osobie rodzice przygotowywali się długo. Pierwszym krokiem na tej drodze była dla nich decyzja o poczęciu dziecka, kiedy to świadomie zrezygnowali z wielu wygód i przyjemności dla dobra swego potomka, który powoli wzrasta. Potem wychowanie, trud codziennych obowiązków, troski i niepokoje. A wszystko po to, by któregoś dnia dziecko wyfrunęło z rodzinnego gniazda, stało się samodzielnym człowiekiem, gotowym do podobnej ofiary względem innych. Ta pokorna rezygnacja wymaga od rodziców uznania odmienności dziecka, nienarzucania mu własnych wyobrażeń oraz pozwolenie w miarę jego rozwoju na realizowanie jego pragnień, nawet jeśli rozmijają się one z ich oczekiwaniami. To nie jest łatwe. Rodzice też mają swoje długie dni pustyni, na której dojrzewają do zgody na „umniejszenie siebie”, by dziecko mogło wzrastać.
Druga część wypowiedzi Jezusa o Janie jest niezwykle intrygująca. Prorok, pomimo swojej niezaprzeczalnej wielkości, nazwany jest również „najmniejszym w królestwie niebieskim”. Jak pojąć te słowa w odniesieniu do człowieka, który zdobył się na taką surowość, odznaczał się niebywałą pokorą i nie struchlał przed Herodem? Czy Chrystus minimalizuje jego cnoty? Z pewnością nie. Jan Chrzciciel jest niewątpliwie uczestnikiem królestwa Bożego. Jednak w tym kontekście Chrystusowi nie chodzi o podkreślenie moralnej wielkości. Jezus chce raczej pokazać, że przynależność do Nowego Przymierza do tego stopnia przewyższa cały Stary Testament, iż tylko tak uderzający kontrast może wyrazić tę prawdę. Ten językowy zabieg podkreśla przede wszystkim nieproporcjonalność darów, które otrzymują uczestnicy królestwa Bożego w porównaniu z tymi, którzy żyli przed Chrystusem. Ewangelie nie wspominają, aby Jan Chrzciciel został uczniem Chrystusa. Raczej do śmierci kontynuuje swoją odrębną misję. Nie poznał również Jezusa w takim stopniu, w jakim uczynili to uczniowie i apostołowie.
Jeśli jako „najmniejsi w królestwie niebieskim” jesteśmy równocześnie więksi od Jana Chrzciciela, nie zapominajmy, że ta wielkość została nam podarowana. Doceńmy więc wielkie dary, złożone w naszych sercach dzięki relacji z Chrystusem. I pamiętajmy, że sama przynależność do Niego nie wystarczy, aby „odziedziczyć królestwo niebieskie”. Ten dar wzywa nas do współpracy.
Dariusz Piórkowski SJ
Polecamy: