Bernadetta Soubirous – kruchy pomost między wiecznością i czasem

Świat w ogóle nie przejąłby się Bernadettą, a ona sama rozpłynęłaby się w bezimiennej masie, gdyby Bóg nie wybrał jej i nie przygotował do specjalnego dzieła.

Ale i dzisiaj odnoszę wrażenie, że wielu pielgrzymów traktuje ją jedynie jako „dodatek” do Lourdes, podczas gdy ona sama jest również istotną częścią tej wielkiej tajemnicy, ważnym elementem maryjnego objawienia. Ksiądz Pomian, spowiednik Bernadetty, powiadał, że jej życie i świadectwo było bardziej przekonywające niż wszystkie cuda i uzdrowienia.

Córka młynarza dojrzewa do swojej późniejszej misji w warunkach, które dalekie są od ideału. Rodzina Soubirous, której nigdy się nie przelewa, przez całe życie tuła się od jednego lokum do drugiego. Co prawda nie przymiera głodem przez dłuższy czas, ale zdarza się często, że matka nie ma czego włożyć do garnka. Dzieciństwo przyszłej wybranki Maryi upływa najpierw w starym młynie Boly, następnie dziewczynka spędza półtora roku u mamki w Bartres, która ją karmi, bo rodzona matka się poparzyła.

Potem znów wraca do Lourdes i gdy wskutek finansowych problemów ojciec zostaje wyrzucony na bruk, jego kuzyn załatwia tułaczom mieszkanie – cuchnącą i ciemną izbę, liczącą 3.72 na 4.40 m, w byłym więzieniu, zwanym kaszotem.

Niebawem François Soubirous zostaje niesłusznie oskarżony o kradzież paru worków mąki i aresztowany. Bernadetta, już jako nastolatka, znowu udaje się do domu swojej ciotki w Bartres, gdzie pasie owce. Jakby tego było jeszcze za mało, w swoim krótkim życiu zaraża się cholerą, nabawia się suchot, cierpi z powodu niedożywienia, co osłabia jej organizm na całe życie. Pomimo prób nauki katechizmu, niewiele jej z tego wychodzi. Słowem, jej dzieciństwo ma niewiele wspólnego z sielanką. To raczej twardy chleb. Po ludzku nic nie wskazywałoby na to, aby właśnie ona miała dostąpić zaszczytu oglądania Pięknej Pani. A jednak Bóg kieruje się innymi kryteriami w swoich wyborach. Wybiera właśnie takich Kopciuszków.

Ubogiej, chorowitej, niewykształconej i pozbawionej ogłady Bernadetcie chyba nigdy się nie śniło, że stanie się kruchym pomostem między wiecznością i czasem. Pasterka owiec okazała się ewangelicznym gruntem, przygotowanym przez Pana, na który padło ziarno lurdzkiego przesłania. W chwili objawień Bernadetta praktycznie nie władała poprawnym językiem francuskim (tylko lokalnym dialektem), nie znała podstaw katechizmu, nie miała pojęcia o „tajemnicy Trójcy Świętej”, o Niepokalanym Poczęciu nie wspominając. Słusznie zauważa René Laurentin, że ta prosta dziewczyna została wybrana przez Boga, „by ukazać świętość ubogich, ich walor nie uznawany w świecie, gdzie dewizą jest bogacenie się”. Dodałbym, że jest ona również szczególnym dowodem na to, że brak starannego wychowania, słabe wykształcenie i mizerne warunki bytowe nie uniemożliwiają wypełnienia życiowego powołania. Poza tym, wybranie, jak nieraz nam się wydaje, nie oznacza szczególnych przywilejów, zdrowia i powodzenia w życiu.

Nie wiem dlaczego, ale kiedy przyglądałem się licznym wizerunkom Bernadetty rozsianym po całym sanktuarium, mieście i okolicach, kiedy zapoznawałem się z miejscami, w których żyła i wychowywała się, ni stąd, ni zowąd przypomniało mi się Boże Narodzenie. Sposób odsłonięcia tajemnicy Boga w Lourdes nie odbiega w zasadniczych punktach od objawienia się Boga w Betlejem. Tylko Bernadetcie ukazała się Piękna Pani. Tłumy niczego szczególnego nie widziały, poza rozpromienioną twarzą wizjonerki. W betlejemskiej grocie nie urządzono spektakularnego show dla okolicznych mieszkańców. Nie zawołano tam Herodów, Cezarów i greckich filozofów. Wszystko zaczęło się od żłobu, pary wołów, kilku ubogich pasterzy, na uboczu, z dala od wielkiego świata, niepozornie.

Dotarło do mnie, że orędzie Lourdes łatwiej zrozumieć z perspektywy betlejemskiego pacholęcia, które za namową anioła przyszło, aby patrzeć, słuchać, dotykać, klękać, cieszyć się, a potem wracać do swoich zajęć. Ale już trochę odmienionym.

Dariusz Piórkowski SJ


Polecamy: