Św. Andrzej i koniec małej stabilizacji

 

Brat Piotra. Rybak. Praca, stabilizacja, być może rodzina. Wszystko, o czym marzy przeciętny mężczyzna. Jezus tylko przechodził koło Jeziora Galilejskiego i powiedział: „Pójdźcie za Mną” (Mt 4,19). Żadnych propozycji, wyjaśnień.

Dwie rzeczy mnie zastanawiają. Pierwsza: Co takiego było w Jezusie, że ujął Andrzeja? I druga: Co działo się w Andrzeju w tym momencie jego życia? O czym myślał, jakie miał plany, wizję swojego dorosłego życia?

Wielu z nas skrupulatnie buduje każdy szczegół swojego życia. Od takich spraw, jak dbanie o zdrowie, ciało, do planów na przyszłość, projektów zawodowych czy najzwyklejszego dopieszczania swojego mieszkania. Inwestujemy w relacje, pracę i szeroko rozumianą przyszłość. Wielu z nas wpada w pułapkę polegającą na tym, że to, co budujemy, uważamy za ostateczne i najlepsze. Nawet jeśli zewnętrznie, podkreślając nasze chrześcijaństwo, mówimy o wewnętrznej wolności, przemijalności i pokorze wobec życia. Okazuje się, że czym innym są nasze „pobożne deklaracje”, a czym innym realne, codzienne wybory i sposób życia.

Przychodzi moment, w którym trzeba porzucić swoją wizję i zobaczyć, że jest się wezwanym do czegoś innego niż „łowienie ryb”. Co więcej, okazuje się, że to nie jest jakieś „nowe zadanie”, ale to, które mamy od „łona matki”, od zawsze. To nie jest łatwe zadanie. Uwolnić swoje serce do prawdziwego powołania to najtrudniejsze zadanie życia, część z nas nigdy tego nie zrobi. To trudne, dlatego że nie widzimy potrzeby wychodzenia z tego, co do tej pory robiliśmy, bo jesteśmy wewnętrznie przekonani, że znaleźliśmy już „prawdę o naszym życiu”.

Jezus przychodzi i mówi do Andrzeja: „Pójdź za Mną”. Nie za sobą, swoją wizją świata i życia. To nie ma nic wspólnego z tym, co wielu z nas robi. Budujemy sobie pewien obraz i później wkładamy w to Jezusa, orzekając kategorycznie: „To jedyna droga”. A w sercu dodajemy już cicho: „Jedyna, bo moja, bo dająca mi poczucie bezpieczeństwa”. Tylko że On nie przyszedł dać nam poczucia bezpieczeństwa. Jasne, kochamy Jezusowe: „przyszedłem ogień rzucić na ziemię”, ale powiedzmy sobie szczerze, kochamy wtedy, kiedy ten ogień ma spalić niewierzących: homoseksualistów, genderowców, muzułmanów, żydów, polityków, komunistów i kogo tam tylko chcesz.

Jezus chce uwolnić twoje serce. Proponuje ci pójście za Nim. Pójście za Nim nie jest dołączeniem do chrześcijańskich bojówek, ale zgodą na krzyż, na którym zawisł także Andrzej. Taka jest prawda: prawdziwe powołanie, to, które daje Bóg, kończy się na krzyżu, bo TRZEBA obumrzeć, aby ŻYĆ.

„Pójdź za Mną” to nie jest sentymentalnie odśpiewana Barka, to nie jest romantyczna msza święta na górskiej łące, to nie jest liturgia odprawiona w tę czy inną stronę, w takich czy innych strojach. To nie jest wygrażanie w telewizji czy na portalach internetowych, że „to my mamy prawdę i naszym obowiązkiem jest jej pokazanie całemu światu”. Powołanie Jezusowe to nie jest bycie cenzorem ludzi, którzy nie znają Jezusa (chęć bycia takim cenzorem zawsze wypływa z tego, że boimy się utraty naszego wygodnego życia). Powołanie Jezusa to pozwolenie na to, by twój wróg przybił cię do krzyża, zanim ty zdążysz powiedzieć mu, jaka jest „prawda”.

Grzegorz Kramer SJ, Bóg jest dobry, Wyd. 2, Wydawnictwo WAM, Kraków 2018


Polecamy: