Najniżsi święci

Świętość kojarzy się nam powszechnie z doskonałością. Sięgając do języka sportowego, możemy powiedzieć, że święty to taki wyczynowiec, mistrz, złoty medalista, zwycięzca. Tak doskonały i wyjątkowy, że ani go naśladować, ani dogonić nie wydaje się nam po prostu możliwe. Tak jakby święci byli z jakiejś innej, lepszej, wartościowszej gliny. Coś jak Usain Bolt w biegach czy Michael Phelps w pływaniu – prawie niepokonalni, gdzieś poza granicami możliwości człowieczeństwa.

Zacząłem od sportu, bo wydaje mi się, że świętość i sport są do siebie podobne. I tu, i tam jest podobne dążenie do doskonałości, do bycia lepszym, do przekraczania granic, osiągnięcia wysokiej miary. Jak wiemy, idei olimpijskiej przyświeca motto składające się z trzech łacińskich słów: citius – altius – fortius, to znaczy: szybciej – wyżej – silniej.

Czy nie mogłoby to być także motto tych, którzy chcieliby się stać rekordzistami w dyscyplinie świętości? Do nieba też należy dążyć szybciej, wyżej i silniej. Niedawno doczytałem, że autorem tego motta był dominikanin o. Henri Didon, który był przyjacielem barona Pierre’a de Coubertina, uznawanego za twórcę nowożytnej idei olimpijskiej. Henri Didon, który był dyrektorem szkoły, użył słów citius – altius – fortius na apelu podczas wręczania nagród zwycięzcom szkolnych zawodów sportowych w marcu 1891 roku, zachęcając w ten sposób uczniów do sportowej rywalizacji. Słowa te były wyhaftowane na fladze, która towarzyszyła zawodom. Tymi samymi słowami w wersji francuskiej (Plus vite, plus haut, plus fort) rozpoczynał się też hymn tej szkoły.

Sportowa metaforyka nie jest zupełnie nowa w mówieniu o wierze czy świętości. Sam św. Paweł pisał o sobie: „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem” (2 Tm 4,7). Nic jednak Paweł nie pisze o rekordach, a sam ma nadzieję – jak twierdzi – „na wieniec sprawiedliwości” (por. 2 Tm 4,8), a nie na „wieniec zwycięstwa”, co bardzo znamienne. Kiedy jednak spojrzałem do dzisiejszej Ewangelii, to – jak się domyślacie – cała moja sportowo-wyczynowa koncepcja świętości legła w gruzach. Po ponownym przeczytaniu ośmiu błogosławieństw pomyślałem sobie, że zamiast citius – altius – fortius (szybciej – wyżej – silniej) należałoby chyba powiedzieć, że motto świętości brzmi zupełnie odwrotnie: lentius – humilius – infirmius, to znaczy: wolniej – niżej – słabiej.

Przypomnijmy sobie Jezusowy katalog świętych: ubodzy w duchu, którzy płaczą, cisi, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, miłosierni, czystego serca, którzy wprowadzają pokój, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, ci, którym ludzie urągają i na których mówią kłamliwie wszystko złe z powodu Jezusa. Czy oni żyją szybciej, wyżej, silniej? Czy może jednak wolniej, niżej, słabiej. Świętość jest w kategoriach tego świata swoistą powolnością, uniżeniem, słabością.

Papież Franciszek wprowadził do kościelnego języka słowa dotychczas w tym języku nieznane: peryferie, kultura odrzucenia, kultura wysypiska, kultura wyrzucania na śmietnik. Na śmietnik wyrzuca się starych i dzieci, nienarodzonych i umierających, swoich i obcych.

Na marginesie świata, by nie powiedzieć – na śmietniku, mieszkają owi powolni, uniżeni, słabi; ci, którzy odpadli w zawodach do sukcesu, w wyścigu szczurów, stali się „odpadkiem” rozwijającej się ślepo cywilizacji. Kto wie, czy nie ma tam więcej świętych niż wśród tych, którzy stanowią ekonomiczne, kulturowe, a czasami nawet religijne centrum świata.

Świętość jednak chyba nigdy nie zmieniła adresu, ona zawsze tam mieszkała, skoro św. Jan pisze dzisiaj, że święci, odziani w białe szaty, które wypłukali we krwi Baranka, „przychodzą z wielkiego ucisku” (Ap 7,14). Święci nie są herosami na kształt mistrzów sportu, ale zdarza się, że ich życie jest o wiele bardziej heroiczne, zaś ich śmierć bywa niezauważalna. Dzisiejsza uroczystość jest upomnieniem się o tych świętych, o świętych niedoskonałych, a przecież błogosławionych.

Jedną z moich ulubionych książek o świętych jest Najniższy (Le Tres- Bas) Christiana Bobina. To opowieść o św. Franciszku. Autor opisuje go za pomocą metafory psa, który wraz z aniołem poszedł za młodym Tobiaszem, bohaterem ze Starego Testamentu. Książka kończy się w bardzo niecodzienny sposób. W ostatnim rozdziale nie pojawia się już sam święty, a bohaterem staje się zdjęcie wycięte ze współczesnej gazety. Towarzyszy ono artykułowi o rodzinie pochodzącej z biednej dzielnicy, żyjącej w którejś z wielkich metropolii. W tym artykule pojawiło się słowo „odpadek”. „To słowo, wpierw oznaczające zawartość śmietników, stopniowo objęło tych, którzy tam znajdują pożywienie” – jak pisze autor. Ludzie odpadki.

Posłuchajcie zakończenia: „Wyciąłeś zdjęcie z gazety. Piękne zdjęcie rodzinne – na pierwszym planie ojciec i matka w otoczeniu chyba dziesięciorga dzieciaków o dziwnie promiennych, otwartych twarzach. Nie bardzo wiedziałeś, po co przechowywać ten obraz. […] Po kilku dniach sprawa się wydała. Po kilku dniach za grupką dzieci wreszcie zobaczyłeś anioła. Trochę go zasłaniały, a na pewno nie zauważył go fotograf. […] Nie patrzy w obiektyw. Jest nazbyt pochłonięty, pochyla się nad pojemnikiem i grzebie, patrzy, czy przypadkiem nie dałoby się tam znaleźć jeszcze jakiegoś śmiecia. Na razie, niemal niewidoczny, odegnany na dalszy plan, w mglistą dal obrazu, trzy kroki z tyłu, niedbale, sunie śladem dzieci, wózka i anioła – ten drugi, pies Tobiasza. I radość w jego chodzie, bezsensowna radość – przeciwieństwo kupieckiej wesołości. W tej chwili zrozumiałeś, co masz przed sobą. Na widok radości parszywego psa pojąłeś, że jesteś przed tym, co nosi miano świętego obrazu”. Takich świętych obrazów nie wiesza się na ścianach, próżno ich szukać po kościołach. Ale za to pełne są ich nasze gazety, ekrany, monitory. Wystarczy tylko wytężyć wzrok, popatrzeć gdzie indziej – tam, gdzie ludzie żyją wolniej, niżej, słabiej. Tam jest mnóstwo aniołów i świętych.

Najniżsi święci. To oni patrzą dzisiaj na nas z góry.

Andrzej Draguła, Słowo, które przenika, Kraków 2018


Polecamy: