Trzech wielkich nieprzyjaciół

Tradycja Kościoła wskazuje, że człowiek posiada trzech wielkich nieprzyjaciół: szatana, świat i ciało. 

Ostrożności św. Jana od Krzyża, które przetłumaczył Brat Albert, wskazują, że to właśnie ci trzej wrogowie napadają na nas w drodze życia. Wrogowie ci pomiędzy sobą żyją w przyjaźni. Kiedy jeden szturmuje, zaraz drugi idzie mu z odsieczą. Nie da się więc walczyć tylko na jednym froncie. Wówczas dojdzie do tego, przed czym przestrzegał Jezus: duch nieczysty opuści człowieka, lecz powracając do niego, zastanie swój dom „wolny, posprzątany i przyozdobiony”. Zaprasza więc siedem kolejnych duchów „i to, co się dzieje później z tym człowiekiem, jest gorsze od tego, co było wcześniej” (por. Mt 12, 43-45).

Brat Albert za Janem od Krzyża twierdzi przy tym, iż spośród tych trzech wrogów najbardziej należy obawiać się ciała. Ciała, czyli samych siebie. Wystarczy przypomnieć spór Jezusa z faryzeuszami o rytualną czystość i splamienie. Uczniowie już po publicznej wymianie zdań dręczyli Go tym samym pytaniem. On zaś tłumaczył: „Nie dostrzegacie, że wszystko, co z zewnątrz wchodzi do człowieka,
nie może go splamić, gdyż nie wchodzi do jego serca, ale do żołądka i wydalane jest na zewnątrz (…). Co wychodzi z człowieka, to właśnie go plami” (por. Mk 7, 1-23).

My jednak uparcie myślimy inaczej: za wszelkie zło gotowi jesteśmy momentalnie obciążyć świat. To świat jest zły, zgniły, złowrogi. Winni są politycy, media, masoni i „cykliści”. Ciała nie będziemy oskarżać, bo nie do pomyślenia jest, byśmy mieli działać przeciw samym sobie. Szatana również nie będziemy oskarżać – najczęściej nie sposób go zidentyfikować, gdyż jest ojcem kłamstwa i pozostaje w ukryciu. Jednak ani świat, ani szatan nie mają takich niszczycielskich możliwości w stosunku do ludzi, jak sam człowiek. Jak człowiek, który żyje, podążając wyłącznie za swoimi zachciankami i własnym rozpoznaniem dobra i zła. Jak człowiek w sobie samym zakochany.

Pozbądźmy się złudzeń: nie ma osoby, która nad tymi wrogami triumfuje. Jesteśmy pobici. Ja także. Raz mocniej, raz słabiej. Ale bywa wręcz tak, że zostajemy ograbieni ze wszystkiego i stajemy się całkiem nadzy. Tak jak nagi był ów pobity człowiek z przypowieści o dobrym Samarytaninie. W czasach i realiach, do których odnosi się ten opis, brak ubrania oznaczał, że człowiek był niewolnikiem. Strojem manifestowano bowiem swoją godność, a niewolnicy byli jej pozbawiani, na co wskazywała właśnie ich nagość. Ponieważ staliśmy się ofiarami trzech zbójców, także my zostajemy odarci z naszych szat. A więc, czy chcemy, czy nie – jesteśmy niewolnikami. Jesteśmy na wpół martwi, na wpół żywi. Bo grzech i zło, których się dopuszczamy, nałogi, które nas toczą, zabierają z nas życie. Dopiero leżąc samotnie na skraju drogi, nadzy i skrzywdzeni, dostrzegamy, że jest w nas rana na ranie.

bp Grzegorz Ryś


przeczytaj także:

73384

 

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *